piątek, 3 maja 2013

Memories never die

Mogłabym powiedzieć, że jest dobrze.
Ale jednak się powstrzymuję.
Czuję się źle, strasznie, makabrycznie.
Istnieje takie coś jak pech? 
Powoli zaczynam w to wierzyć.
Widocznie kilka czarnych kotów może zaszkodzić.
Dzisiejszy dzień na ogół nie był zły.
Ale pod koniec zrobiło się po prostu piekło.
Nigdy w życiu się tak strasznie nie czułam.
I znowu sobie myślę, chociaż wiem, że nie powinnam.
No ale co ja zrobię? 
Noc ma na mnie zły wpływ.
Tyle się przypomina, tyle się porównuje, tyle się tęskni.
A to dopiero początek. 
Zbyt krótko żyję żeby narzekać.
Tak, będzie dobrze. Jak pod górkę to i z górki :)
Chyba tym razem to nie byle górka. Wbijam prosto na Mount Everest.
Optymizm znowu jakby przez mgłę. 
Każdy wieczór niesie ze sobą to samo. 
Każda wspaniała chwila przestaje taka być.
Dlaczego?
Bo przeminęła, nie ma szansy wrócić.
To jest dla mnie niezrozumiałe.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że w dzień chowam wszystko
głęboko pod skórę. Zapominam, jak gdyby nigdy nic. 
Ale dopiero jak zaczyna się robić ciemno i cicho, naprawdę poznaje swoje wnętrze.
Ta druga strona medalu.
W dzień nieodczuwalne nagle w nocy staje się największym koszmarem.
A sny? 
Są to chyba upragnione uzupełnienia pustki. Ale nie zawsze. 
Przedstawiają one momenty dzięki którym najlepiej można się zorientować kto czego oczekuje od dnia. 
Ojej to już któraś z kolei notka o moich 'nocnych przemyśleniach'.
Chyba zacznę je pisać w dzień. Wtedy jestem inną sobą, ale wydaje mi się, że nie tą prawdziwą :/


Przeszłóść.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz